wtorek, 1 lutego 2011

Radość bez końca ...

Mamy, mamy! Po listopadowej środzie kiedy nadeszły informacje i uwagi co do złożonego wniosku mieliśmy jeszcze kilka nerwowych dni, spędzonych na uzupełnianiu złożonego projektu i poprawkach. Później krótki czas oczekiwania i decyzja. Na początku grudnia.

Kosztowało mnie to wszystko kilka poranków spędzonych na podróżach w tę i z powrotem. W listopadzie z Ł. do O. po informację o wszczęciu postępowania i uwagi do projektu, a następnie z O. do Ł. po potwierdzenia od sąsiadów i dalej z Ł. do O. z potwierdzeniami odbioru. Potem w grudniu taki sam kołowrotek z pozwoleniem. Wszystko po to, żeby ominąć pocztę. Dzięki Bogu za wspaniałe Panie w urzędzie w O! Są na medal! I wcale się nie podlizuję.

Całość uprawomocniła się 24 grudnia :) A żeby było milej, uczciliśmy to wyjazdem na narty. Udanym zresztą bardzo!

Radości nie było końca aż do połowy stycznia, kiedy rozpoczęliśmy proces przygotowania projektu wykonawczego. Lekko frustrujący etap. Z nieukrywanym zaskoczeniem dowiedziałam się, że podłoga w połowie łazienki na górze jest wyższa o stopień... Musimy potwierdzać miliony rzeczy, o których raczej nie mamy pojęcia. Jakie ocieplenie sufitu w garażu, jakie ściany, a może taniej zrobimy je bez tynku. A jakie drzwi do garażu. W kuchni nie uda się zamontować wymarzonych lamp - jest za nisko na obniżenie sufitu... Balustrady ze szkła, czy metalu. Schody wejściowe drewniane, czy....

Te i tym podobne kwestie nie chcą rozwiązać się same, ale wręcz przeciwnie, wymagają naszego stu procentowego zaangażowania i super pewości, że tak właśnie będzie idealnie....

Nie byłam na to przygotowana...

Ale wszystko idzie na razie zgodnie z planem.

Przyszły grudzień pod nowym dachem. Z czegokolwiek zostanie zrobiony.

wtorek, 16 listopada 2010

czekamy

Czekanie odbiera siły i pozytywne nastawienie.
A my czekamy i nie mamy innego wyjścia na razie. Około środy mamy mieć jakieś wiadomości. Czy wszystko z dokumentami w porządku, czy nie trzeba nic uzupełnić, dopisać, podpisać ...
W czasie długiego weekendu T. odwiedził starostwo z dodatkowymi dokumentami. Pani "w okienku" była bardzo miła i przyjęła wszystkie dodatkowe karteluszki, które chcieliśmy dołożyć.

No i czekamy...

piątek, 5 listopada 2010

wykrakałam ...

Wykrakałam pisząc wczorajszego posta ...
Kuba potwierdził w urzędzie, że plan zagospodarowania został przyjęty.
A T. jedzie właśnie do urzędu składać dokumenty.
Jak w filmie.
Dla mnie to film grozy, niestety...

czwartek, 4 listopada 2010

pod górę

Miotamy się okrutnie wokół tej naszej budowy. Stara wersja domu dalej stoi, nie było rozbiórki - jeszcze nie. Po prawie roku od uzyskania pierwszej WZ-ki na przebudowę z rozbudową złożyliśmy wniosek o nową, na budowę. Ta poprzednia okazała się niepotrzebna. Dom formalnie nie istnieje i nie można go nadbudować, rozbudować, przebudować ect. Dosyć szybko dostaliśmy nową - już sama nie wiem, czy nabrałam cierpliwości, czy wszystko trwa o wiele szybciej niż kiedyś.

Nie dosyć jednak "schodów". Przy okazji w urzędzie dowiedzieliśmy się, że lada dzień zostanie zatwierdzony plan zagospodarowania terenu dla naszej okolicy.... MASAKRA! Zakładane warunki planu totalnie zmieniają naszą koncepcję domu. Byłby mniejszy, krótszy, węższy - nie taki! Przeżyłam beznadziejne dni na rozmyślaniu jak można by zmienić dotychczową koncepcję, żeby nie rezygnować z najfajniejszych rzeczy w projekcie. W końcu dałam za wygraną i postanowiłam zmniejszyć przyziemie o połowę, zmniejszyć też ostatni poziom z sypialniami i gabinetem... (wcześniej zrezynowaliśmy z łazienki dla Neli na piętrze). Postanowiłam być dzielna i praktyczna, dostosować się do sytuacji i nie marudzić... Wytrwać nie płacząc.

Tymczasem mój wspaniały mąż zaangażował się... nieco więcej niż zazwyczaj... w ustalenia i procedury. W ciągu dwóch tygodni powstał projekt domu w oparciu o wcześniejszą koncepcję, a także projekt rozbióki bieżącego domu. Tempo szalone i pełno emocji, ale chyba się opłacało...

Jutro składamy wniosek o budowę! Rozbiórkę i budowę! Będziemy budować, kiedy tylko dostaniemy pozwolenie! Uwierzyć nie mogę...

I nie uwierzę dopóki nie zobaczę podpisanego pisma z pieczątkami.

niedziela, 29 sierpnia 2010

na początek

Na początek kilka słów wprowadzenia. Nasz dom, ten który chcemy zbudować już istnieje.... Stoi od ponad 20 lat i nigdy nie został do końca zbudowany. Straszy pustymi oknami, brzydkim blaszanym dachem i z roku na rok wygląda gorzej. Mógłby wystąpić jako główny element scenografii horroru. Ale teraz będzie lepiej - mamy nadzieję... My, to znaczy Mama, Tata i Nela. Mama to ja, Tata to T., Nela to Nela - ma 5 lat, chodzi do przedszkola i jest naj.... dziewczynką na świecie, dla swoich rodziców oczywiście.

Właścicielami naszego "cuda" zostaliśmy trzy lata temu i od tego czasu próbujemy przewalczyć formalności. Fakt, że nie mieliśmy do tej pory wielkiej motywacji, ale od sześciu miesięcy zależy nam bardzo. Chyba dojrzeliśmy po prostu. Nela powinna rozpocząć naukę z własnym biurkiem we własnym pokoju i w ogóle przyda nam się więcej miejsca. Czas zacząć! A zacząć musimy od rozbiórki prawie całego domu - oprócz fundamentów. Chociaż i te nie wszystkie pozostaną na swoich miejscach. Zgodnie z prawem dom nie istnieje, będzie budowany od początku i musi też zachować wymagane odległości od granicy działki. Kilka ścian będzie trzeba przesunąć.

Postanowiłam udokumentować wszystkie etapy naszej budowy. Kiedyś przeczytamy te wpisy z uśmiechem i nostalgią. A Nela będzie miała świetną pamiątkę. Postaram się na bieżąco opisywać wydarzenia związane z realizacją projektu "budowa". Zrobiłam kilka zdjęć przed rozpoczęciem rozbiórki. Po powrocie z wakacji(na początku października) zaczynamy. Więc to ostatnia okazja na ich zrobienie.


Tu ujęcie od frontu. Wejście i taras.


Z tyłu - mały taras od strony jadalni.


I kawałek środka - wejście, w tej chwili układ jest inny niż w naszej nowej koncepcji.